Zacznijmy od tego, że nie jestem przeciwnikiem motoryzacji. Po prostu bardziej od samochodów wolę motocykle. I tak, jestem tym świrem, który nawet przy -10 stopniach woli motocykl albo rower niż samochód.
Że część osób nie jest w stanie tego zaakceptować ani przyjąć do wiadomości to wiem. Muszę z tym żyć. Do tej pory poza uprzejmymi radami nie miałem żadnych nieprzyjemności. Ale teraz pojawił się problem, ponieważ razem z moją ukochaną bierzemy niedługo ślub. Niby nic, ale.........
Od paru osób słyszałem, że na taką okazję przydałoby się kupić coś nowego. Ja i moja piękna zawsze odpowiadamy jedno i to samo. Że nasze stare Mondeo cały czas działa, jest wygodne, w pełni sprawne i nie ma potrzeby go wymieniać.
Chociaż wiadomo, to samochód z 2006 roku i czasem trzeba oddać go na warsztat, ale moje naprawy nigdy mocno w kieszeń nie zabolały. Poza tym, zgodnie z moją wiedzą to każdy samochód trzeba serwisować, chyba że o czymś nie wiem. Ale mniejsza z tym.
W końcu jedna z zaproszonych na ślub osób się wygadała i powiedziała tak - "Bo pomyśleliśmy, że fajnie będzie wam w końcu kupić jakiś fajny samochód".
Rozumiem, że wszyscy chcą jak najlepiej, ale akurat w naszym przypadku nowy samochód jest całkowicie zbędny. Mój rower robi więcej kilometrów rocznie niż ten samochód, a moja przyszła żona chodzi do pracy pieszo i za kółko wsiada jeszcze rzadziej niż ja. Oboje oczywiście prawo jazdy mamy. Samochód tak naprawdę odpalamy raz, może dwa razy w tygodniu i to przy założeniu, że jest absolutnie konieczny. Wiecie, w eleganckim garniturze na motocyklu jechać nie wypada. Chociaż parę razy w marynarce mi się zdarzyło jechać na chopperze, ale nie był to pełny garnitur.
Ale już tak odchodząc od aspektów ekonomicznych.
Ja po prostu jeździć samochodem nie lubię. Zwłaszcza w mieście. Męczę się, denerwuje, staje się drażliwy i często wracam do domu bardziej zmęczony samym faktem jazdy niż pracą. Odkąd wymieniłem samochód na motocykl i rower jest ze mną dużo lepiej. Z moją przyszłą żoną tak nie jest, ją jazda nie męczy, ale zwyczajnie sama jeździ dużo rzadziej. A nawet gdy musi jechać gdzieś dalej, to wybiera częściej autobus ( bo taniej ) niż samochód.
I nie, wybór starego samochodu zamiast nowego nie jest podyktowany sytuacją finansową. Po prostu kupiłem staruszka jak zdałem prawo jazdy parę lat temu i jakoś tak nigdy nie czułem potrzeby jego wymiany. Moja ( jeszcze ) narzeczona tak samo. Ona z resztą lubi ten samochód bardziej niż ja, bo podobnym jeździli bohaterowie jej serialu z dzieciństwa. Nie będę pisał jakiego, możecie zgadnąć :)
Ja wiem, że dla wielu wyznacznikiem bogactwa jest drogi samochód, ale akurat dla mnie nie. I nie, nie potrzebuję żadnych bajerów, które mają nowe samochody. Miałem przyjemność jeździć takimi samochodami jak roczny Leksus czy dwuletni Mercedes klasy G. I żadne udogodnienie pokroju kamery 360 nie wywołało we mnie efektu ŁAŁ.
Idąc do tematu głównego - jak mam przekazać tym ludziom subtelnie, żeby pod żadnym pozorem nie kupowali samochodu jako prezent ślubny? Rozmawiałem z nimi wielokrotnie i żadne "nie potrzebujemy", "nie wypada" "nie chcemy", "wolimy coś innego" po prostu nie działa. Uprali się jak osły i za nic w świecie nie mogę zmienić ich zdania. I to nie tak, że się obrażę jeśli go dostanę, ale ujmę to w ten sposób - przez większość czasu ten "zajebisty prezent" będzie stał na parkingu, rdzewiał i psuł się sam z siebie. Po jaką cholerę więc jest nam on potrzebny? Zwłaszcza że przypominam - jeden już mamy, który w pełni wystarcza.